Oboje uśmiechnięci, wręcz wyluzowani, a przecież przy tak licznej rodzinie niosą na sobie dużą odpowiedzialność. Wysypywali się powoli z samochodu. Starsze dzieciaki pomagały młodszym poodpinać pasy i wysiąść z rodzinnego wozu. Zaraz siedliśmy do wesołej rozmowy przy herbacie, kawie, ciastkach i biegających tłumnie dzieciach. Na szczęście był słoneczny dzień, więc dzieci zaraz wylały się do ogrodu. Dosłownie „wylały” – biorąc pod uwagę liczbę dzieci reporterki, jej sąsiadki oraz ich gości.
Joszko zaczął się zaraz śmiać i przedstawiać:
– Prowadzimy razem biznes od 20 lat. Biznes zwany małżeństwem. Mamy 11 owoców, zarobiliśmy trochę pochwał i trochę hejtu.
Ich najstarszy syn, Jan, obecnie 19-latek, najmłodsza Tosia nie skończyła jeszcze roku. Mają dziewięciu synów i dwie córki. Dlaczego przy tak licznej rodzinie zdecydowali się na edukację domową?
Pewnego dnia, kiedy Joszko wracał z synami ze szkoły, przysłuchiwał się ich rozmowie. Najmłodszy z trójki chłopaków bardzo cieszył się z faktu, że niebawem zacznie chodzić do podstawówki tak jak jego starsi bracia, wyczekiwał tego momentu wręcz z niecierpliwością. Najstarszy z nich, Janek, był wtedy w trzeciej klasie. Gdy wszyscy trzej rozmawiali ze sobą, zaczął gasić entuzjazm najmłodszego:
– Wiesz, pierwsze, czego doświadczysz w szkole, to tego, że nikt nie zrozumie twoich rysunków! A ponieważ rysujesz bardzo dobrze, bo uczymy się rysować u Józka Wilkonia, no to będziesz miał przechlapane – zniechęcał go. – W szkole trzeba robić disneyowskie oczy i sypać księżniczki brokatem. I to się naszej pani wtedy podoba. Jak nie będziesz tego robił, to dostaniesz gorszą ocenę. Zobaczysz, zobaczysz, będą się z ciebie śmiać. Oni nie wiedzą, kto to jest Józek Wilkoń – dodał na koniec ku zdziwieniu młodszego brata.
Czy skutecznie go zniechęcił? Tego nie wiemy. Natomiast bardzo skutecznie przekonał tymi słowami swojego ojca do edukacji domowej.
Wtedy właśnie Joszko podjął decyzję, że kończą swoją przygodę ze szkołą. Przyjechał do domu i zakomunikował to Deborze. Ona natomiast już od jakiegoś czasu myślała o ED, jednak potrzebowała tej konkretnej męskiej decyzji. Gdy tylko Joszko tę decyzję podjął, Debora natychmiast załatwiła wszystkie formalności. Droga, na która wówczas weszli, trwa do dziś.
Rodzina Brodów przyjaźni się z Józefem Wilkoniem od 25 lat. Ten czołowy światowy ilustrator urodził się w 1930 roku. Zilustrował około 300 książek dla dorosłych i dla dzieci. Jest bardzo cenionym artystą. Pan Józef robił dla Joszka różne instrumenty, coś w rodzaju grających rzeźb. Często się spotykali, a kiedy urodziły się dzieci naszych bohaterów, w powiększonym składzie regularnie odwiedzali artystę. Dzieciaki panoszyły się po jego pracowni i kiedy dorośli pili wspólnie kawę, maluchy rysowały po „wilkoniowych” kartkach. Gdy najstarsi, Janek i Tomek, zaczęli tworzyć swoje pierwsze prace, pan Józef zauważył, że chłopcy mają niezwykłą kreskę. Dostrzegł w nich pączkujący talent, który zaczął delikatnie wzmacniać. Często tak bywa, że usłyszawszy od kogoś znanego i poważanego komplement na temat naszych dzieci, zaraz planujemy, jak by tu rozwinąć ich talent, jesteśmy gotowi zawozić je na przeróżne zajęcia pozalekcyjne. I taka myśl zaświtała natychmiast w głowie Joszka – chciał przyczynić się do rozwoju talentu chłopaków. Wtedy rozmowa z przyjacielem i autorytetem rozwiała jego plany:
– Powiem ci, co zrobić z ich talentem plastycznym – powiedział Józef Wilkoń. – Nic! Przywozisz chłopaków do mnie, tak jak zawsze, kiedy przyjeżdżasz. Wozisz ich po muzeach, po kościołach, zabierasz do Włoch, pokażesz im baroki, renesansy i różne inne rokoko. Będziesz prowadził centralną edukację mistrzowską i będą świetni, bo już są świetni. Żadnych zajęć plastycznych, żadnych pań od plastyki.
Wtedy w ich rodzinie zaczęło się rozwijać bardzo konkretne spojrzenie na talenty. Kiedy mama i tata widzą jakiś dar, potencjał, dostrzegają zalążek niezwykłych zdolności u ich dzieci, nie podchodzą do tego zadaniowo. Nie wyznaczają celów, nie snują planów. Debora podkreśla, że najważniejszy jest zachwyt, czas dany dziecku na to, aby mogło doświadczyć fascynacji. Zauważyli, że często jest pomijany, nie dajemy dzieciom przestrzeni na zachwyt, tymczasem jest on fundamentem rozwoju małego człowieka. Ważne, aby dziecko traktowało wybraną dziedzinę jako coś, co lubi, rzeczywistość pozbawioną rywalizacji (która zmiata z powierzchni istotę rzeczy). Debora dodaje jeszcze swoją obserwację: jako społeczeństwo często chcielibyśmy coś wycisnąć z tych talentów naszych dzieci, wysłać je na zajęcia i jak najszybciej dookreślić zawód, zmonetyzować. I w tym spojrzeniu zachwyt wydaje się niepotrzebny.
Joszko z Deborą postanowili zatem skupić się na zachwycie i przyniosło to bardzo dobre efekty. Ich najstarszy syn rzeźbi, maluje i rysuje wciąż z wielką fascynacją. U niego zachwyt trwa nadal, to jest coś, co on bardzo lubi robić i przy czym traci poczucie czasu. Można powiedzieć, że Jasiek już znalazł swoją drogę.
