
Kiedy byłam dzieckiem, kurtki produkowano z piszczącego ortalionu, łyżki – z drapiącego w język aluminium, a w łazienkach i kuchniach płytki na podłodze były z innej parafii niż te na ścianach. Świetlówki w klasach buczały i mrugały, linoleum śmierdziało pastą, a poręcze się kleiły. I wszędzie, wszędzie było za głośno. Przychodziłam do domu i szłam prosto na półgodzinną drzemkę, bo mój mózg nie był już w stanie znieść ani chwili aktywności.