Podstawowa różnica między prawdziwą literaturą a wszelką sztuką oferującą wizualne przedstawienie świata (włączając w to dramat) polega na tym, że ta ostatnia proponuje tylko jedną wersję wizualizacji. Literatura oddziałuje inaczej na każdy umysł i przez to jest bardziej płodna. Jest bardziej uniwersalna, a jednocześnie przejmująco szczegółowa…
J.R.R. Tolkien, "O baśniach"
„Poziom czytelnictwa najwyższy od sześciu lat…”. Zdanie to, wielce zachęcające i optymistyczne, przykuło moją uwagę i zmotywowało do zajrzenia – szczerze mówiąc chyba pierwszy raz w życiu – do raportu Biblioteki Narodowej, w którym opisano stan czytelnictwa w Polsce w roku 2020. Lektura to nadspodziewanie ciekawa, ale… nie bardzo jednak podnosząca na duchu.
Co mówią liczby? Otóż, napawający badaczy nadzieją wynik to 42 proc. Polaków, którzy przeczytali przez ostatnie dwanaście miesięcy przynajmniej jedną książkę. Jednocześnie jedynie 5 proc. badanych przeczytało powyżej 12 książek, czyli więcej niż jedną w miesiącu. Dodajmy dla pełnego obrazu, że wśród wskazanych odsetek czytelników dominują kobiety (może lepiej zatem mówić o czytelniczkach?). 67 proc. ankietowanych mężczyzn nie przeczytało nawet jednej książki w ciągu roku… Wyniki raportu kogoś niezorientowanego w sytuacji – kim byłam dotychczas – muszą niemile zaskoczyć. Mamy generalnie świadomość (a może, obracając się w środowisku czytających, właśnie zupełnie nie?), że z czytaniem nie jest najlepiej, ale kiedy sukces czytelnictwa oznacza jedną książkę przeczytaną przez dwie piąte społeczeństwa, to problem jest poważny. Tym bardziej że nie o samą liczbę przeczytanych książek trzeba się martwić. Wiele do myślenia dają również dane na temat tego, co czytają Polacy, a właściwie – czego nie czytają. Otóż z roku na rok z listy trzydziestu najpopularniejszych książek znikają nie tylko dzieła przynależące do kanonu polskiej i światowej literatury, lecz także bardziej wymagająca literatura współczesna. Wyjątkiem są, co dość oczywiste, lektury szkolne i – w ostatnich latach – książki Olgi Tokarczuk.