Animowane opowieści o narodzeniu Pana Jezusa czy o świętym biskupie Mikołaju z reguły towarzyszą dzieciom aż do wczesnych lat szkolnych. Wówczas nawet przez sen są zdolne opowiedzieć o złym Herodzie, dobrych pasterzach i poczciwym osiołku, tudzież o złotych jabłkach wrzucanych przez komin. W tym samym, mniej więcej, czasie odkrywają, że bajki nie rosną razem z widzem i trzeba się z nimi kiedyś pożegnać. Bajka o Wcieleniu – jak to strasznie brzmi, prawda? – urocza, sentymentalna i ckliwa, przechodzi do lamusa. Bardziej wyrafinowani szczęściarze poznają w tym czasie stare włoskie kino biblijne. Piękne celuloidowe pielgrzymki do Ziemi Świętej. Egzotyczne pejzaże, treści pełne cudowności. Zawsze nieomylnie pokrzepiający koniec. Owszem, parę z tych filmów mam na półce i lubię do nich wracać. Film biblijny ma często niewiele wspólnego z Biblią, jak każda ekranizacja ze swym literackim źródłem, jednak imponująca wierność realiom kulturowym i geograficznym rodzi pokusę, by traktować go niczym żywy dokument, lepszy niż sama Biblia. Tymczasem wiara nie rodzi się ze znajomości historycznego Jezusa, lecz z poznania Bożej prawdy i mądrości. Nawet tak pozornie naiwne filmy, jak te o dzieciństwie Jezusa, rodzą bardzo trudne pytania: o kenozę Chrystusa, relację Jego dwóch natur, specyfikę wiedzy boskiej i ludzkiej, wlanej i nabytej...
Film biblijny ma często niewiele wspólnego z Biblią, jak każda ekranizacja ze swym literackim źródłem, jednak imponująca wierność realiom kulturowym i geograficznym rodzi pokusę, by traktować go niczym żywy dokument, lepszy niż sama Biblia.
Szczególnie interesująco wypada w tym kontekście Młody Mesjasz (2016) Cyrusa Nowrasteha. Z przymrużeniem oka można by napisać, że to Dzieciątko zwane Jezus (1987) Rossiego w wersji dla multipleksów.

Szkielet obu fabuł jest bliźniaczo podobny, oparty na Biblii i apokryfach o dzieciństwie Jezusa. Jednak malownicze, poetyckie Dzieciątko … – taki Zeffirelli dla początkujących – mimo iż jest propozycją trudną i wyrafinowaną estetycznie, nie wykracza poza gatunkowe ramy. Za to Młody Mesjasz , choć utrzymany w stylu familijnego kina drogi, unika gatunkowego banału przez fakt, że jest nie tylko biblijnym obrazkiem, lecz także refleksją nad czymś tak ważnym, jak odczytywanie Bożej woli i znaków w życiu. To dyskretna opowieść o cierpliwości – koniecznej w relacji z Bogiem. Filmowy młody Mesjasz nie rozumie mocy, jaką znajduje w sobie. Męczy go uparte milczenie najbliższych. W jednej ze scen Józef mówi do siedmioletniego Jezusa: „Wiem, że masz wiele pytań, ale musisz je zachować w swoim sercu. Dlaczego? Ponieważ są pytaniami dziecka. A odpowiedzi są dla mężczyzny. Ja nie umiem zbudować tego pomostu”. Ten poruszający rodzinny film nie przekaże nam teologicznej prawdy o duchowym dojrzewaniu Jezusa, ale z całą pewnością coś ważnego opowiada o dojrzewaniu do prawdy o sobie i o Bogu, o ufnym oczekiwaniu, aż Bóg wybuduje pomost między teraźniejszością a przyszłością. Ostatnie słowa bohatera układają się w piękną modlitwę, która dotyka serca dziecka: „Wielu rzeczy nie rozumiem, ale jedno wiem na pewno. (…) Jestem tu po to, żeby żyć. Widzieć, słyszeć i czuć. Nawet jeśli to boli. Pewnego dnia powiesz mi, dlaczego tu jestem, wiem to, ponieważ, Ojcze, jestem Twoim dzieckiem”.