Mogę nazwać was podróżnikami?
Robert: Nie, absolutnie nie określiłbym się jako podróżnika, chociaż fakt – dużo jeździmy. Ostatnio wyłącznie po Polsce. Trochę z wygody, bo w najdalsze miejsca możemy dotrzeć w 8–10 godzin. Zagranica? Byłem na Syberii, na Słowacji, nad Morzem Białym - pod kołem podbiegunowym i na Krymie nad Morzem Czarnym. Zwiedziłem dolinę Loary. Trochę się jeździło.
Danusia: Ale u nas jest tyle pięknych, zupełnie nieznanych miejsc, unikatowych na skalę europejską! Lubimy jeździć na wschód Polski. Często też bywamy w Bieszczadach. Mamy tam przyjaciół, więc jest pretekst, żeby pojechać. Chociaż ostatnio w Bieszczadach jest za dużo ludzi.
Jak przygotowujecie się do swoich podróży?
R: Mamy w samochodzie stos przewodników i książek. Przeczesujemy Internet, który też jest bogatym źródłem informacji. Bardzo często nie planujemy podróży dokładnie, bo wiemy, że i tak nic z tego nie wyjdzie. Wygląda to tak, że jedziemy w daną stronę Polski, bo chcemy coś zobaczyć, a po drodze znajdujemy tysiąc trzysta innych rzeczy, które też zwiedzamy. Czasem podróż zajmuje nam tydzień, a czasem miesiąc, jak trafimy na coś ciekawego. Różnie bywa.
Spontanicznie?
R: Bardzo. Czasami jeszcze dwa dni przed wyjazdem nie wiemy, dokąd pojedziemy. Oglądam mapę i myślę: Może tu? Tu nas jeszcze nie było. Tu może być coś fajnego. A tu to chyba nic nie ma. A może jest? Dobra, pojedziemy, zobaczymy . Często te podróże są takie: skręcamy w prawo, bo są tam ruiny zameczku, potem w lewo, bo też jest coś ciekawego.
D: To nie jest tak, że jedziemy prosto w obranym kierunku. Kiedyś wybraliśmy się na Suwalszczyznę i po trzech dniach podróży zamiast pod Suwałkami wylądowaliśmy pod Kruszynianami. I chyba nawet nie dojechaliśmy w ogóle pod Suwałki, bo okazało się, że w okolicach, do których dotarliśmy, jest tyle ciekawych rzeczy do oglądania, że już tam zostaliśmy. Zawsze czegoś poszukujemy. Nie potrafimy siedzieć zbyt długo w jednym miejscu.
Robercie, opisujesz na blogu zupełnie nieznane miejsca, jak choćby Otłoczyn na Bursztynowym Szlaku. Gdybyś nie wyszperał o nim informacji, to nie wiedziałbyś, że trzeba tam zjechać i zobaczyć, prawda?
R: To nawet nie jest aktywne szukanie. Po prostu czytając różne rzeczy, wyłapuję ciekawostki. Zapisuję je w swoich notatkach i potem wykorzystuję. Takich notatników mam już całą półkę. Poza tym, jak gdzieś jesteśmy, to szukamy informacji miejscowych, takich jak na przykład tablice informacyjne, ulotki czy regionalne niskonakładowe publikacje. Tam mogą być informacje, jakich nigdzie indziej nie znajdziemy. Zebrane przez mieszkańców, lokalnych entuzjastów, pracowników domu kultury czy urzędu gminy. Informacje dla nich oczywiste, a których nie ma w Internecie.
D: Rozmawiamy też z ludźmi. Namawiamy ich na wspomnienia czy opowiadania. Niejedną godzinę spędziliśmy na takich rozmowach.
Jeszcze nie wszystko jest w Internecie. Na szczęście!
R: Tak. Ktoś powiedział, że prawdziwa wiedza zaczyna się tam, gdzie Google nie ma nic do powiedzenia. A wracając do Otłoczyna. Gdzieś wyczytałem, że była tam przeprawa przez Wisłę na Bursztynowym Szlaku. Pomyślałem: zobaczmy, jak to wygląda dwa tysiące lat później. Pojechaliśmy. Stanęliśmy nad Wisłą, spędziliśmy tam kilka dni. Zacząłem szukać w Internecie informacji, gdzie dokładnie była ta przeprawa. I okazało się, że zupełnie przypadkiem stanęliśmy niemal dokładnie w tym miejscu, w którym niegdyś się przeprawiano. Podane było, że przeprawa była u ujścia rzeczki Tążyny, a myśmy stali nad brzegiem Wisły, piętnaście metrów od ujścia tej właśnie rzeczki. Co prawda dwa tysiące lat temu mogła płynąć trochę inaczej, ale też gdzieś w okolicy.
Gdzie nocujecie w czasie podróży?
R: Najchętniej śpimy w samochodzie. Dzięki temu jesteśmy od razu na miejscu, które chcemy fotografować. Wstaję o świcie, bo wtedy jest najlepsze światło do zdjęć, wychodzę z samochodu i już jestem w terenie.

Kiedyś, gdy mieliśmy mniejszy samochód, podróżowaliśmy z namiotem. Potem jeździliśmy samochodem typu kombi i wtedy spaliśmy już w aucie. Rozkładaliśmy tylne fotele i było nam lepiej niż w namiocie. Teraz mamy – jak go nazywam – kryptokampera, czyli starego Volkswagena T4 z wyposażeniem kempingowym, i to jest o tyle fajne, że wyglądamy w nim jak ekipa budowlana, a nie jak turyści do strzyżenia.