Wśród edukatorów domowych często dyskutuje się na temat odszkolnienia i przenoszenia szkoły do domu. Niewątpliwie homeschooling daje możliwości nieosiągalne w warunkach szkolnych. Chciałbym się zająć kwestią kontaktu z literaturą, korzystania z książki, lektur, opanowania języka – tak ojczystego, jak obcego – w praktyce edukacji domowej. Realia szkolne, jako powszechnie znane, pominę, ale chciałbym zaproponować następujący eksperyment myślowy: Wyobraźmy sobie, że z dnia na dzień, za dotknięciem różdżki Harry’ego Pottera, znika cały obecny system edukacji: szkoły, kuratoria, ministerstwo oświaty i pokrewne. Reszta oczywiście pozostaje, cała infrastruktura kultury, Internet, biblioteki etc. Ale co wtedy? Co robimy z naszymi dzieciakami? Jak będziemy wtedy nauczać (bo jakoś chyba trzeba!)? Czy będziemy gorączkowo przypominać sobie szkolny kanon lektur z przygodami Stasia i Nel oraz Ani Shirley na czele? Czy ponownie zaczniemy streszczać, omawiać, zastanawiać się, co autor miał na myśli? (Notabene uważam, że raz na zawsze warto przyjąć, iż autor miał na myśli to, co napisał!).

A może wtedy właśnie spróbujemy wybrać coś, co będzie odpowiadało naszym osobistym przekonaniom, wyobrażeniom, a zarazem będzie dopasowane do poziomu rozwoju naszego dziecka? I co zachęci je do sięgnięcia po kolejne lektury! Oto ogromna przewaga ED jako formy edukacyjnej. Jak szerokie ramy, jakież szerokie pole działania się otwiera, z jak ogromnym rozmachem możemy podejść do poszczególnych pozycji! Nieograniczeni liczbą godzin lekcyjnych, zakresem przedmiotu, ramami czasowymi. Możemy wybrać się na wyprawę interdyscyplinarną, rzeczywistą ścieżkę edukacyjną. Przykłady z naszej praktyki edukacji domowej na poziomie szkoły podstawowej dwóch sióstr – Jagody (14) i Jagny (11)?
Jak szerokie ramy, jakież szerokie pole działania się otwiera, z jak ogromnym rozmachem możemy podejść do poszczególnych pozycji! Nieograniczeni liczbą godzin lekcyjnych, zakresem przedmiotu, ramami czasowymi. Możemy wybrać się na wyprawę interdyscyplinarną, rzeczywistą ścieżkę edukacyjną.
W ubiegłym roku jedną z rodzinnych lektur byli Trzej panowie na rowerach autorstwa Jerome’a K. Jerome’a. Poza oczywistymi analizami literackimi, zarówno oryginału, jak i polskiego tłumaczenia, raptem wkroczyła fizyka, gdy padło narzucające się pytanie: Dlaczego pokonując dystans kilometrowy biegiem, bardziej się zmęczymy, niż jadąc rowerem? Z treści książki odpowiedź nie wynikała. Trzej panowie tego nie wyjaśniali, ale wywołali impuls do eksperymentu i do analizy prostych praw mechaniki. Jagoda przejechała rowerem 4 metry wzdłuż ściany, potem tę drogę przebiegła, a następnie przeszła. Za każdym razem trzymała w dłoni kredę, którą rysowała linie na ścianie (czerwona pozioma – rowerem, niebieska mały zygzak – chód, zielona – bieg). Wnioskowanie okazało się oczywiste: idąc, przy każdym kroku podnosi dodatkowo swoje ciało na wysokość 5 cm, a biegnąc – na wysokość 10 cm. Dalej to już tylko proste obliczenie. Jeden kilometr = ok. dwa tysiące kroków Jagody. Jadąc na rowerze (linia pozioma), po prostu przemieszcza się (waży ok. 30 kg). Idąc, wnosi owe 30 kilogramów na wysokość 100, a biegnąc – na wysokość 200 metrów. Wnieść 30 kilo na wysokość 200 metrów to jednak spory wysiłek!