Kiedyś ktoś zapytał mnie, czym dla mnie jest macierzyństwo. Muszę przyznać, że zamurowało mnie i nie umiałam odpowiedzieć. Takie niby proste pytanie, ale najczęściej tak jest, że te proste pytania sprawiają najwięcej trudu. Po dłuższej chwili odpowiedziałam, że... wszystkim! Ale wszystkim stało się dopiero wtedy, gdy pojawiły się już dzieci. Od tego czasu, z dnia na dzień, choć może to dziwnie zabrzmieć, staje się wszystkim jeszcze bardziej.
Nigdy przed urodzeniem pierwszego dziecka nie odczuwałam instynktu macierzyńskiego, nigdy nie myślałam o tym, że chciałabym mieć dzieci, nie spieszyło mi się do nich ani nie rozważałam, jak by to było. Ale! Zawsze wiedziałam, że jeśli założę rodzinę, to chcę adop- tować dziecko. Nie była to decyzja, do której dorastałam, po prostu była ze mną, odkąd pamiętam.
Dwa tygodnie po ślubie zaszłam w ciążę, co było dla nas ogromnym zaskoczeniem. Instynktu macierzyńskiego nadal nie miałam i nie czułam się wtedy jeszcze mamą, rozumem pojmowałam oczywiście, że noszę pod sercem dziecko, ale nie wiązało się to z żadnymi uczuciami – jedynie z obawą, jaką ja będę matką, skoro jeszcze nic do tego dziecka nie czuję i nigdy nie potrafiłam takimi malutkimi dziećmi się zajmować, mówić do nich, nosić je i patrzeć, jakie słodkie minki robią. Kompletnie nie potrafiłam sobie siebie w tej roli wyobrazić. Wiedziałam natomiast, że muszę zrobić wszystko, by moje dziecko było szczęśliwe, czuło się kochane i było dumne z tego, jaką ma matkę. Żebym to ja była dla niego autorytetem. To było moje marzenie.