AGNIESZKA PLETI: Moniko, dlaczego zajęłaś się filmem, jak to się stało?
MONIKA GÓRSKA: To jest niesamowita historia z tym filmem. Nigdy nie chciałam mieć z nim nic wspólnego, kochałam książki. Kiedyś pomyślałam, że jeśli nie reżyser teatralny (o czym marzyłam), to jednak dziennikarz. Nie ulegało wątpliwości, że to będzie dziennikarz prasowy, ponieważ ja kocham słowo, prasę, literaturę, książki – wszystkie odmiany słowa pisanego. Miałam fantastyczną możliwość nauki w Institute Internationale de Journalisme Robert Schuman w Brukseli, gdzie szkoliło się dziennikarzy z całej Europy Wschodniej i Zachodniej, w czasach kiedy w Polsce panował komunizm.
Instytut w Brukseli ma trzy specjalizacje: radio, prasa i telewizja. Początkowo nastawiałam się tylko na prasę, ale pomyślałam później, że to za mało. A telewizja wyniknęła z ciekawej przygody.
Mieliśmy świetnych wykładowców, między innymi Amerykankę Wendy Wilmowski, która była producentem telewizyjnym. Wybierała się do naszego kraju robić reportaż o kościele w Polsce. Inni studenci zaczęli mnie namawiać, żebym pojechała jej pomóc. Zaproponowałam jej to i faktycznie: pojechałam, zorganizowałam na miejscu całą ekipę i tematy tych filmów. Kiedy na planie zaczęłam to wszystko ogarniać, poczułam cudowną iskierkę radości, którą czuję do dzisiaj, robiąc filmy. Pomyślałam wtedy, że to jest coś niezwykłego. Nagle otworzyły się nowe horyzonty! Już nie tylko słowa, które w filmie przecież też są, lecz także żywy człowiek, przestrzeń muzyki, naturalnych dźwięków, przestrzeń obrazu – wszystko, co się dzieje w połączeniu tych elementów poprzez montaż. I pomyślałam: „hmmm, może to jest moja droga?”. Pamiętam do dzisiaj, jak Wendy spojrzała na mnie i powiedziała: „Wiesz co, Monika, ale nie zapominaj, że to ja tutaj jestem producentem!” (śmiech). Dało mi to do myślenia – skoro wchodzę w tę rolę, to coś się zaczyna dziać.
Poprosiłam o trzy specjalizacje i tyle właśnie ukończyłam. Później była możliwość robienia szkoły podyplomowej w USA i pomyślałam: „Jeśli to ma być telewizja, to Ty, Panie Boże, zdecyduj za mnie, ja nie umiem”. Wskutek tego dostałam się na studia podyplomowe i pojechałam do Dallas, gdzie uczyłam się filmu od najciekawszej strony, czyli nie jak wyreżyserować długometrażowy fantastyczny film, ale jak położyć ręce na gałki. Jak nakręcić film, biorąc kamerę do ręki i robiąc ujęcia, jak to potem dobrze zmontować, jak realizować nagranie na żywo w studio, ustawiać światło, nagrywać dźwięk. I do dzisiaj uważam, że to było błogosławieństwo, bo moja wiedza o filmie byłaby teraz dużo uboższa, gdybym ja sama tego nie spróbowała. Dzięki temu doświadczeniu nauczyłam się, jak myśleć obrazem.
Kiedy skończyłam studia w Dallas, wracając do Polski, zahaczyłam o moją szkołę w Brukseli. Tam zaproponowano mi, żebym została szefem wydziału telewizji. Wtedy z moimi studentami zrobiłam kilka filmów dla telewizji belgijskiej i dwa z nich dostały nagrody na Międzynarodowym Festiwalu Filmów w Niepokalanowie.
Najważniejszy moment był potem – gdy polska telewizja zaprosiła mnie, żebym zrobiła film o Whartonie. Był wtedy bardzo popularnym pisarzem w Polsce, wszyscy się nim zachwycali. Kiedyś wzięłam jego książkę i na okładce był taki komentarz: „William Wharton to nie jest jego prawdziwe nazwisko, nikt naprawdę nie wie, kim jest William Wharton. Jego biografię znamy tylko we fragmentach, przemycaną w różnych jego książkach”. Pomyślałam wtedy, że szczęściarzem będzie człowiek, który wpadnie na jego trop i pokaże, kim jest naprawdę ten pisarz. I tak się złożyło, że to ja byłam tą szczęśliwą osobą. Zrobiłam pełnometrażowy – być może jedyny w historii – film u niego na barce, zabrał mnie do tych wszystkich miejsc, o których pisał w swoich książkach. To była niezapomniana przygoda, doświadczenie głębokiego kontaktu z człowiekiem. To był jeden z pierwszych filmów, przy którym poczułam, jakim wielkim szczęściem jest bycie reżyserem ze względu na relacje, które można nawiązywać. Ten film był bardzo popularny w Polsce, wiele razy powtarzany. W konsekwencji dostałam propozycję pracy z Telewizji Polskiej, wiedziałam więc, że gdybym kiedyś chciała wrócić do Polski, to drzwi są otwarte. Wróciłam i jestem do dziś. Przez 14 lat powstawał film za filmem. Teraz już ponad setka kurzy się na półkach.
Jakie gatunki filmów tworzyłaś?
Moją ulubioną formą są reportaż i film dokumentalny, czyli historie. Mnie zawsze interesowało to, co jest opowieścią w filmie. W dziennikarstwie występują gatunki informacyjne, takie jak newsy, zawsze ten element story jest oczywiście bardzo ważny. Ale denerwowała mnie ta naskórkowość w dziennikarstwie. Ja od samego początku, kiedy zajmowałam się jakimś tematem, chciałam iść w głąb, dermatologia mnie nie interesowała (śmiech), bardziej interna…
Może kardiologia…?