
Zmagam się nieustannie z problemem tematu artykułów do „Kredy”. Z jednej strony, mając na uwadze stałych czytelników, chciałbym poruszać za każdym razem inne zagadnienie. Z drugiej zaś, pamiętając o tych, którzy mogą sięgnąć po „Kredę” jednorazowo, mam ochotę na ciągłe pokazywanie rysunku z innej strony, niż to zazwyczaj bywa. Ile jednak można się powtarzać? Przyznam, że dylemat ten pogłębia się, kiedy doświadczam braku zrozumienia istoty rysunku przez tych, po których mogłem się spodziewać, że będą do niego podchodzić inaczej niż tylko jak do tworzenia obrazków. Przywiązanie do powierzchownego, związanego jedynie z obrazowaniem, rozumienia rysunku jest w nas bardzo silne. Zmienić je nie jest prostym zadaniem. Problem w tym, że szukamy odpowiedzi i zrozumienia rysunku poza nami, jakby rysowanie było jakąś grą, przedmiotem, który możemy odłożyć do szafy, zamknąć i zapomnieć. O czym mam zatem pisać? O czym powinienem?
Rysunek jest małym światem. Relacje występujące pomiędzy punktem a linią na płaszczyźnie, czyli relacje kresek, plam, wszelkich śladów pozostawionych przez rysownika, decydują o powstawaniu małego świata.
Ten dylemat pozostanie chyba bez rozwiązania. Nic, że ciągle nie rozumiemy, czym może stać się dla nas rysunek. Pozostaje mieć nadzieję, że jeśli się nad nim pochylimy i spróbujemy rysować, to z czasem rozumienie to ma szansę pojawić się na naszym horyzoncie. Problem polega na tym, jak pisał Mrożek, żeby nam się chciało chcieć.
Rysunkowi ortodoksi, skrępowani doskonałością warsztatową, definiując rysunek, kreślą czasami granicę pomiędzy rysunkiem a malarstwem. Jedną z nich jest traktowanie luźnych szkiców, kreowanych pędzlem za pomocą plam czy sztyftem i szrafem zlewających się linii, jako wejście w sferę malarstwa. Spotykamy się wówczas z komentarzem – to taki malarski rysunek. Często sam używam tej formuły. Bywa, że nauczyciel zaskoczony przedstawioną mu pracą stosuje ją jak wytrych. Udzielając wymijającej odpowiedzi, komentując w ten sposób, spycha problem w obszar bliżej nieokreślonej kreacji malarskiej – spodziewając się po rysunku konkretu i większej czytelności. Taka postawa może być świadectwem tego, o czym powiedziałem we wstępie, odbiciem jedynie wizualnego rozumienia rysunku. Dowodem na traktowanie rysunku przedmiotowo.
Posługiwanie się schematami myślowymi bywa kołem ratunkowym dającym poczucie panowania nad sytuacją. Tymczasem nie o to chodzi, aby panować. Usystematyzowanie sztuki, rysunku, malarstwa jest jak przewidywanie nieprzewidywalnego. Nie da się pewnych obszarów naszej aktywności w jednoznaczny sposób, obiektywnie zdefiniować. Możemy jedynie próbować nieustannie zbliżać się do definiowania, wyznaczania granic. Zakreślanie granic poznanych obszarów w sztuce nie jest możliwe. Wręcz przeciwnie, cechą rysunku – a chyba i twórczości rozumianej szerzej – jest wchodzenie w nieznane, nowe obszary. Tylko odkrywając nowe przestrzenie, tworzymy dzieła. Owo odkrywanie jest podstawową cechą tworzenia. Nie mylmy przy tym tworzenia ze stwarzaniem. Cechą tworzenia jest oparcie o istniejące materię i ducha, stwarzanie pozostawmy Wszechmogącemu Bogu.