Małe dzieci w domu. Wokół chaos, bałagan, hałas… I mama, która ma się w tym wszystkim odnaleźć... I nie zginąć! Na szczęście rodzicielska rzeczywistość nie zawsze tak się przedstawia, są lepsze i gorsze dni. Jednak każda mama małych dzieci doskonale zna ten stan, kiedy jej emocjonalne „zbiorniki” są prawie puste, a tymczasem małe rozbrykane istoty bezwzględnie domagają się uwagi, zabawy i zaspokojenia aktualnych potrzeb. I to natychmiast!
Pamiętam początki mojego macierzyństwa... Starałam się być przede wszystkim naprawdę dobrą mamą. Taką, która rozumie dziecięce potrzeby, pomaga rozładować emocje, dba o rozwój dzieci (chociażby poprzez dobieranie odpowiednich książek, organizowanie zajęć domowych, spacery czy dostarczanie bodźców sensoryczno-plastycznych). Na mojej półce czytelniczej gościły przede wszystkim książki o charakterze poradniczo-wychowawczym, a wieczorami zdarzało mi się zaglądać w świat internetowych inspiracji do twórczej pracy z dziećmi. Jednym słowem niemal wszystko w moim życiu zaczęło obracać się wokół dzieci i ich wychowania. Gdzieś obok krzątał się mąż ze swoimi obowiązkami i potrzebami, a dopiero na samym końcu byłam ja.
O ile łatwiej nam poszukać wsparcia, gdy mamy do załatwienia ważne sprawy w urzędzie lub przychodni, a hobby wolimy zepchnąć gdzieś na dużo dalszy plan, uznając je za mniej ważne...
Jak łatwo się domyślić, mój organizm w pewnym momencie zaczął się wyraźnie domagać uwagi i troski… Zauważyć te swoje, zaniedbane dotąd, potrzeby – to za mało. Nasuwa się pytanie: jak pogodzić opiekę nad dziećmi z moim odpoczynkiem, zwłaszcza gdy dziadkowie daleko, a o dorywczą opiekunkę tak trudno się wystarać?
Wymówek mamy mnóstwo, ale prawda jest taka, że jeśli organizm matki od dawna „jedzie na rezerwach”, po prostu MUSI się znaleźć dla niej czas. I basta.
Dobrym sposobem na zadbanie o samą siebie jest pielęgnacja pasji. Moim zdaniem najlepiej, żeby odbywała się ona bez dzieci, przynajmniej w początkach rodzicielstwa. Później można oczywiście wprowadzać potomstwo w świat swego hobby, jednak to bardzo ważne, by mama miała jakiś czas i przestrzeń tylko dla siebie. Chwile, w których będzie mogła nasycić się pokarmem przeznaczonym dla dorosłych; hobby, w którym dzieci być może by się nie odnalazły lub po prostu za bardzo by przeszkadzały.
W moim przypadku umysł sam podpowiadał, czego mi trzeba. Na pierwszym miejscu znalazło się porządne uruchomienie szarych komórek, które w ferworze pieluch, usypiania i uspokajania zaczęły masowo ginąć. Wpadłam wtedy na pomysł, by odłożyć na bok kalkulator i wszelkie rachunki domowe podliczać pisemnie. Istna uczta dla mózgu! I pierwszy mały kroczek w trosce o własne potrzeby...