Moja pięcioletnia córka patrzy na mnie uważnie, lekko przechylając głowę. Ma wielkie, wyraziste oczy i pytające spojrzenie mojej mamy. Nie spotkały się nigdy, ale ten akurat fragment dziedzictwa przemknął przez dwa pokolenia.
Bywa jeszcze ciekawiej. Na przykład kiedy jedno z dzieci w niektórych zachowaniach do złudzenia przypomina moją babcię, a inne znów – tatę (i te charaktery dość często znajdują się na kursie kolizyjnym, zupełnie jak to było w przypadku protoplastów). Ktoś ma uparty podbródek teścia, ktoś loki pradziadka Leona (mnie ominęły, niestety). Składają się z cech rozpoznawalnych i tych odziedziczonych po nieznanych przodkach. Żyją w zupełnie innych warunkach niż ich rodzice czy dziadkowie, poddawani są zupełnie innym działaniom wychowawczym, inaczej wygląda ich edukacja – i nie przestaje mnie zadziwiać, jak w gruncie rzeczy niewielki ślad zostawiają te zewnętrzne elementy na ich wyraźnych osobowościach.