Smoczyca przetarła stół na balkonie i wysypała na niego zawartość pojemnych toreb. Część zawartości wyraźnie zaczęła się ruszać i rozpierzchać na różne strony. Malusieńkie i nieco większe robaczki opuszczały białe kwiaty czarnego bzu.
– Jak one się połapały, że nie są już na krzaku i muszą się zmywać? – zastanawiała się jedna z córek smoczycy. – Ale zasuwają! Gdy tak siedzą na tych białych kwiatach, to ich nawet nie widać. Ciekawe, ile ich zagotujesz z syropem.
– No... może jednak wszystkie sobie pójdą – odparła Smoczyca, zakładając na wszelki wypadek okulary do czytania.
Starsza córka wciąż jeszcze kichała, a oczy miała spuchnięte, jakby płakała od kilku godzin. Ubranie miała całe w kwiatowym pyłku, bo ambitnie chciała nazbierać najwięcej, więc pięła się po krzewach, gdzie tylko dostrzegła ładny kwiecisty baldachim. Na zachodzie Polski znajoma już dawno powekowała te syropy. W centrum czarny bez dopiero się ukwiecił. Smoczyca z młodszymi córeczkami pojechała z samego rana rowerami w miejsce odległe od spalin i innych wielkomiejskich zanieczyszczeń – na kwiatowe zbiory. Teraz odpoczywały i czekały na obiad przygotowany przez najstarszą córkę.