Pytanie, które sprawia, że wpadam w panikę. Sprawia, że mam ochotę wykrzyczeć moje dwa „Bo jak to?”. Oto one:
1. Bo jak to?
Mam przyznać publicznie, że wstajemy zazwyczaj między 8.00 a 9.00 (a nasze nastolatki czasem i później), śniadanie jemy o 10.00 (albo i później), a do odrabiania lekcji siadamy o 11.00 (albo i później)?
Toż to obraza ludu pracującego, zrywającego się bladym świtem do pracy i szkoły! Toż to jawna demonstracja lenistwa, rozpasania i zgnuśnienia! Toż to marnotrawstwo najbardziej produktywnych porannych godzin dnia!
Jednak po namyśle... przyznaję się.
Bo nie jestem pewna, czy zrywanie się bladym świtem jest „wzorcem z Sèvres”, jeśli chodzi o pracowitość i produktywność. Bo pamiętam, jak o ósmej rano przysypiałam na matematyce w liceum. Jak wyczekiwałam weekendu, żeby móc się wreszcie wyspać.
Zresztą, czy nie przeceniamy i nie przeinaczamy pojęcia „produktywność”?
Co jest bardziej produktywne? Wyspanie się czy zrywanie skoro świt po to, by przysypiać potem na lekcji? Drzemanie na matematyce czy poranna (choćby w łóżku i w piżamie) lektura ciekawej książki (choćby o matematyce)?