Kolejne warsztaty z Miarologii. Na salę Politechniki Krakowskiej wchodzą dzieci, każde inne, każde wyjątkowe, każde z innym nastawieniem. Ja, Pani Miarka, mam przekazać dziesięciolatkom podstawowe zasady tworzenia robotów. Zaczynam jak zwykle, czyli uśmiech i pierwsze pytanie:
– Co to jest maszyna? – Cisza.
– Czy na tej sali jest jakaś maszyna? – Żadnej odpowiedzi.
– A może w domu macie urządzenie, które wykonuje za was jakieś zadania? – Zero reakcji.
Myślę sobie – muszę dzieciaki rozruszać!
– Ja mam córkę w szóstej klasie i ona strasznie narzeka na ciężki tornister.
– Ja też mam ciężki plecak.
– Ja też!
– I ja!
– Może zatem zaprojektujemy maszynę, która poniesie wasze plecaki?
– O tak, to by było super!
– Fajnie!
Przynajmniej kilkoro się odezwało, nie jest źle.
– Jak ta maszyna mogłaby wyglądać?
– Może jak lew? – odezwała się Ada. – On jest silny.
– Musi mieć schowek na piłkę i nie może przemakać, gdy pada! – proponuje Staś.
– Musi mieć gąsienice, bo ja często trafiam na błoto. A z przodu powinna być lampa, żebym widział kałuże.
No! Wreszcie! Zaczęło się! Dzieciaki rzucają pomysłami, potem same je analizują, odrzucają albo udoskonalają. Wszyscy wyrywają się do odpowiedzi, podskakują, tylko Maks się nie odzywa – jego tata uprzedzał, że syn jest nieśmiały.
Nagle przez uchylone drzwi do sali wchodzi postawny profesor:
– Co to za hałas? Co za wrzaski? Jak może pani na coś takiego pozwalać? Co to w ogóle jest?
Wszyscy znieruchomieli, mnie ręce opadły, tyle starań… A Maks na to uprzejmie:
– To jest burza mózgów, proszę pana.