Dziewczęciem będąc młodym, miałam głębokie przekonanie, że nauki humanistyczne są zbyt banalne, by zajmować się nimi na serio. O książkach można rozprawiać, nawet jak się ich nie przeczytało, ale spróbujcie podobnie podejść do cyklu rozwojowego pieczarki… Do dziś pamiętam pasję mojego wywodu i głuchą ciszę, jaka zapadła w klasie na koniec. Podziw mieszał się ze zgrozą.
Nauki przyrodnicze uczą pokory i dyscypliny. I choć ostatecznie zostałam humanistą, to naukową przyzwoitość zawdzięczam Matematycznemu Kołu Pitagorasa, olimpiadom z chemii i licealnej klasie biologiczno-chemicznej, gdzie nie było dnia bez fizyki albo matematyki, a najczęściej mieliśmy je obie. Do dziś pozostała mi ogromna słabość do biologów, geografów, astronomów i fizyków… Bardzo im zazdroszczę organicznej zażyłości ze światem i zarazem świadomości bezmiaru jego tajemnic i potęgi.
Kiedy w Ameryce padają słowa: „Jest 80 mln km stąd. Zupełnie sam. Myśli, że go skreśliliśmy. Jak to działa na psychikę?”, na Marsie rusza pierwsza eksperymentalna plantacja ziemniaka.
Niech to osobiste wprowadzenie nieco mnie usprawiedliwi – po spotkaniu z Gwiezdnymi wojnami mam zamiar przytrzymać Państwa jeszcze przez chwilę w Kosmosie. Niechętnym kinowej fantastyce może poprawię nastrój, kiedy wyjaśnię, że tym razem więcej będzie science niż fiction . A humanistom na otarcie łez dorzucę, że każdemu z filmów towarzyszy książka.