Spędziłam ostatnio absolutnie czarujące dwa tygodnie, pracując na świetnych półkoloniach w ramach programu Lato w Teatrze. Pod opieką miałam grupę możliwie najmłodszą (3-6 lat), która w zajęciach teatralnych uczestniczyła w zakresie mocno ograniczonym, większość dnia spędzając w potoku, w lesie albo w piaskownicy (nie przeszkodziło im to wspaniale odegrać smoczą scenę bitewną – ponieważ ich główne życiowe zajęcie to zabawa do upadłego, toteż podczas przedstawienia po prostu bawili się w smoki).
Muszę powiedzieć, że towarzyszenie ośmiu silnym indywidualnościom, które co prawda potrafią już mówić i robić siku na ubikację, ale są w stanie skoncentrować się na jednej czynności najwyżej przez dziesięć minut, a ich równowaga psychiczna jest nadzwyczaj krucha, było bardzo konkretnym wyzwaniem. Z jednej strony bawiłam się przednio, zrobiłam sobie całkiem niezłe bicepsy, huśtając oponę z dyndającymi na niej kilkulatkami przez godzinę dziennie, odświeżyłam zasób zapamiętanych wierszy, piosenek i dykteryjek; z drugiej zaś ta praca wymaga bezwzględnej, nierozproszonej uwagi. Trzeba w porę zareagować na rodzący się konflikt, zanim delikwenci się pobiją patykami. Trzeba wyłapać dziwnie zamyślony wyraz twarzy i szybciutko zaprowadzić za krzaczek. Niezbędna jest umiejętność improwizacji, elastyczność w negocjacjach i uważna obserwacja, która pozwoli w porę powstrzymać przed niekontrolowaną rejteradą albo rzuceniem się z mostka w ślad za patyczkiem.