Kategoria artykułów:

„WOLĘ NIESPONTANICZNIE CZYTAĆ KSIĄŻKĘ NIŻ SPONTANICZNIE JEJ NIE CZYTAĆ”

Rozmowa o planowaniu i odpuszczaniu z Olą Budzyńską, autorką bloga i projektu Pani swojego czasu, która uczy kobiety skutecznej organizacji.

Właściwie to nie miałam zamiaru o to pytać, ale gdy szłam do ciebie, bardzo zaczęło mnie to nurtować: czy ty masz poczucie, że ogarniasz wszystko w swoim życiu i czy zawsze tak miałaś?

(śmiech ) Nie, na pewno nie mam tak, że ogarniam wszystko. Co więcej, czasami łapię się na tym, że siadam i myślę: nie ogarniam tego wszystkiego, co tu się dzieje. Natomiast często mówię, że jestem bardzo podobna do tych kobiet, które uczę zarządzania sobą w czasie. Ja – tak samo jak one – czasem nie realizuję celów, czasami nie wyrabiam, spóźniam się... Tylko największa różnica jest taka, że ja się tym w ogóle nie przejmuję!

Kiedy myślę: o mój Boże, nie ogarniam , to nie nie traktuję tego w kategoriach osobistych, nie myślę, że to koniec świata i ja nie daję rady. Po prostu uważam, że to normalny stan rzeczy. Jeśli weźmiesz na siebie za dużo, a nie masz się z kim tym podzielić, to przyjdzie taki moment, w którym usiądziesz i będziesz miała chwilę załamania. Tylko ja nie mam w naturze siedzieć i zastanawiać się: ojej, ojej, jaka jestem biedna, jak bardzo nie ogarniam, jak jest mi ciężko i źle, zamiast tego bardzo szybko przechodzę nad tym do porządku i pytam siebie: no dobra, czyli jak to możemy rozpracować?

Myślisz, że jest to bardziej cecha charakteru czy nabyta przez ciebie umiejętność?

Nie, nie sądzę, żeby to była cecha charakteru, gdyby to było związane z charakterem, to miałabym tak w każdym obszarze mojego życia.

Co to jest w ogóle – według ciebie – planowanie? I po co planować?

Planuje się po to, żeby realizować to, co dla danej osoby jest ważne. Planowanie nie jest celem. Nie jest działaniem samym w sobie. Planowanie jest środkiem do osiągnięcia celu, na którym nam zależy. I chcę podkreślić, że nie każdy musi planować. Znam osoby, dla których celem samym w sobie jest płynąć z prądem. W ogóle tego nie oceniam, po prostu tak jest. Im jest dobrze, że nie wiedzą, co będzie jutro, czują się z tym szczęśliwe. Sama mam takie przyjaciółki! (Czasami jest mi z tym ciężko, bo przyjadą, jak przyjadą, a ja akurat wtedy na przykład nie mogę się spotkać). Ale mówię to po to, żeby pozbyć się takiego przekonania, że zawsze muszę planować. Nie, nie muszę! Natomiast jeśli chcemy zrealizować coś ważnego i jest to oddalone w przyszłości, to planowanie nam po prostu ułatwia zadanie. Po to ono jest.

A czym ono jest?

Dla mnie to zamienianie dużych celów, projektów, myśli, czegoś, co chcę osiągnąć, na codzienne zadania.

Zaczynam więc planować, wpisuję mnóstwo rzeczy na listę jednego dnia… No i co dalej? Jak wybierać to, co jest najważniejsze? Czy nie powinno być coś jeszcze przed planowaniem? Określenie swoich priorytetów?

Oczywiście, że powinno być. Jeśli nie wiemy, po co planujemy, to możemy planować obojętnie jak. Innymi słowy: jeśli nie wiemy tak całościowo, jak chcemy iść przez życie i co jest dla nas ważne, to nie ma większego znaczenia, co my sobie w tym dniu zaplanujemy i wpiszemy na listę. Mówiąc jeszcze inaczej: gdybym cię spytała, na czym najbardziej zależy ci w tym miesiącu , czyli miałabyś wypisać mi trzy zadania, trzy rezultaty, które chcesz osiągnąć, nim minie styczeń, a ty tego nie wiesz, to nie ma większego znaczenia, które zadania realizujesz. Ponieważ te pojedyncze zadania w ciągu dnia mają nas przybliżać do realizacji wyznaczonych celów.

fot. Julita Pająk

Często powtarzam, że wybijam z życia złudzeniami. A złudzeniem jest to, że możemy robić wszystko i być odpowiedzialne za każdy obszar. To jest po prostu niemożliwe. Im szybciej się pozbędziemy tego złudzenia, tym lepiej będzie nam się wybierało to, co jest ważne, i to, na czym nam zależy. I tym łatwiej będzie nam się rezygnowało z tego, co nie jest „nasze”, a gdzieś w procesie naszego życia, edukacji, wychowania społecznego i rodzinnego zostało nam narzucone.

Czy masz jakiś sposób na określenie priorytetów życiowych?

Samo posiadanie tego tematu w głowie powoduje, że on w nas pracuje. Choć to nie jest kwestia, którą się wymyśli w godzinę, dzień czy tydzień.

Myślę, że najłatwiej jest to zrobić na zasadzie kontrastu. Podam przykład: weźmy konkretny dzień, w którym jesteś zapracowana, masz milion rzeczy do zrobienia. Nadawanie wartości tym czynnościom polega na tym, że zastanawiasz się, jaką to konkretne zadanie, które wykonasz, będzie miało dla ciebie wartość za dziesięć lat. Czy będziesz w ogóle je pamiętała? Czy będziesz wiedziała, o co w nim chodziło? I czy popchnęło cię ono do realizacji twoich celów? Oczywiście, nasze życie składa się z mnóstwa drobnych rzeczy i zadań, ale im więcej takich czynności, których w przyszłości nie będziemy kompletnie pamiętać, tym bardziej świadczy to o tym, że nie są dla nas tak ważne w tej odleglejszej perspektywie. Przykład: często kobiety mają takie przekonanie, że muszą mieć w domu czyste okna. I wpisują na listę: umyć okna. Jednocześnie powinno tam być oglądanie książeczek z dziećmi albo jakaś wspólna gra, zabawa. Postaw te dwa zadania w perspektywie dziesięcioletniej. Być może i tego, i tego zadania nie będziesz pamiętać za dziesięć lat, ale to drugie przybliża cię teraz do realizacji twojego celu, jakim jest wychowanie i edukacja dziecka.

Ten przykład z czytaniem dziecku i myciem okna jest w sumie prosty. Okno nie zając, nie ucieknie. Ale np. pranie już muszę zrobić, bo jak nie zrobię, to nie będzie czystych ubrań… Wstaję więc rano, wpisuję na listę dwadzieścia zadań, potem patrzę na to i wiem, że nie ma szans, że tego wszystkiego nie zrealizuję...

To znaczy, że wcale tego nie musisz zrobić. Sama mówisz, że nie masz na to czasu, więc nie mów, że musisz. Bo jeśli skończył się dzień i tego nie zrobiłaś, a przy tym nikt nie umarł, nic nie wybuchło, to znaczy, że wcale nie jest to konieczne.

I tak musisz wybierać. I tak coś z tej listy wypadnie. Jeśli podchodzimy do realizacji planu z przekonaniem: muszę to wszystko zrobić , i skupiamy się na odhaczaniu z listy po kolei, to wypadają nam przypadkowe rzeczy. Z mojego doświadczenia pracy z kobietami wynika, że wypadają zazwyczaj te ważniejsze zadania, np. spędzenie czasu z samą sobą, własny relaks, poczytanie książki. To w dłuższej perspektywie powoduje frustrację i poważniejsze problemy. Nie mówię, że to pranie ma wypadać przez najbliższy rok… Ale może warto przejrzeć te swoje listy i zobaczyć, że jak codziennie wypada czas na relaks, to może kolejnego dnia powinno wypaść pranie? Bo dlaczego mamy siebie ciągle zostawiać na końcu?

Rozumiem. Czyli piszę listę rzeczy i nadaję wartość tym zadaniom w odniesieniu do danego dnia?

Powinno się iść od ogółu do szczegółu. Czyli najpierw planujemy miesiąc, później tydzień i dzień. Dzień wynika z tygodnia, a tydzień z miesiąca. Listy dzienne nie realizują nam tygodnia. To listy tygodniowe mają nam realizować listy dzienne. W tym miesiącu na przykład na pewno muszę zrealizować coś tam i mają mi to zabezpieczyć moje listy tygodniowe, a potem listy dzienne. A koniec końców dochodzimy do bardziej długotrwałych celów, czyli ustalamy sobie, przykładowo, że w perspektywie kwartału chcę się czegoś nauczyć, rozwinąć jakąś umiejętność. I dopóki nie przełożymy tego większego celu na to, co się będzie działo w poniedziałek, wtorek, środę… to za trzy miesiące będziemy dokładnie w tym samym miejscu.

Co powinna zrobić osoba, która planuje tygodniowo, a najwyżej dziennie? Jak przejąć tę perspektywę – od ogółu do szczegółu?

To akurat nie jest trudne. Jeśli planowaliśmy dotychczas dziennie, to ja bym zalecała perspektywę tygodnia. Spojrzeć na tydzień z lotu ptaka i zastanowić się, co mam do zrobienia w tym tygodniu. Robimy listę, następnie na plan tygodniowy nanosimy rzeczy, które muszą się wydarzyć w danym dniu, bo mają już swoją datę, czyli np. lekarze, spotkania, wywiadówki. Sprawdzamy, jak wygląda nasz kontekst w tym tygodniu i nanosimy kolejne rzeczy w zależności od tego kontekstu.

Kontekst, czyli to jak mi się „dzieje życie”, raz mam więcej spotkań, innym razem mniej. Kiedy wspominam swoje życie w okresie, gdy dzieci były małe, to teoretycznie każdy dzień wygląda tak samo: siedzę w domu z dzieckiem. Ale w praktyce nie – bo jak ktoś zachoruje albo idę na szczepienie z maluchem, to wiem, że potem nie będę się nadawała do niczego. Ani ja, ani dziecko, które płacze, jest rozdrażnione. Więc to jest zupełnie inny kontekst niż poprzedniego dnia. Im lepiej znamy ten swój kontekst, tym skuteczniej możemy dopasować do niego swój plan.

Podział zadań po równo na każdy dzień nie jest zazwyczaj dobrą opcją, choćby dlatego, że następuje zmęczenie materiału. I to, ile jesteśmy w stanie zrobić w poniedziałek, niekoniecznie odpowiada temu, ile jesteśmy w stanie zrobić w piątek. Ale jest coś, do czego zachęcam też szczególnie mamy – spojrzenie na listę w kontekście: czy na pewno to wszystko powinnam robić ja?

Czyli dzielić się obowiązkami z innymi?

Tak. I oczywiście od razu słyszę, co mi w takiej sytuacji kobiety odpowiadają: Ale ja nie mogę, bo ja nie mam babci, opiekunki, męża, pomocy… A przecież tu nie o to chodzi! Wykorzystajmy to, co mamy. Chodzi o myślenie w takiej perspektywie: moje dziecko teraz ma trzy lata, co ja mogę zrobić, żeby je wprowadzać w samodzielność? Kiedy pracuję z kobietami i czytam ich listy zadań, pytam je: Ile twoje dzieci mają lat? Odpowiedzi są przeróżne, na przykład: dziesięć i dwanaście lat. Więc pytam: To dlaczego ty im robisz pranie?! Słyszę: A kto ma robić? Więc mówię: No oni!

Nie chodzi tu o jakiś wyścig szczurów, że dziecko w wieku trzech lat ma umieć składać wersalkę. Ale zdarza się, że w codziennej gonitwie nie zauważamy, że czas płynie. Bardzo się przyzwyczajamy do tego, że mamy dzieci i od kilku lat coś robimy, a przecież w pewnym momencie powinniśmy to oddać. I to nie tylko dla własnej wygody i czasu, tylko dlatego, że to jest odrębny człowiek, który też się powinien uczyć życia w społeczeństwie, odpowiedzialności i obowiązków.

Czy masz jakieś swoje sposoby na cedowanie i dzielenie obowiązków w rodzinie, jakieś systemy dyżurów?

Przede wszystkim widzę, że młodsze dzieci szybko uczą się od starszych i mój młodszy syn dużo wcześniej robił wiele rzeczy, naśladując starszego brata. Jeśli chodzi o obowiązki i rodzinę, patrzę na to jak na system. A system jest zawsze połączony ze sobą i gdy coś gdzieś nie działa, to w zasadzie sypie się wszystko. Kobiety często mnie pytają i myślą w ten sposób: Jak ja mam planować? Jak ja mam to wszystko zorganizować? Staram się oduczać takiego myślenia i zachęcać do spojrzenia w inny sposób: jesteś w systemie, działacie jako system i planujecie jako system. Zachęcam więc do planowania rodzinnego!

U nas wygląda to tak, że spotykamy się wszyscy razem i rozmawiamy. Nie robimy czegoś takiego, że nagle, bez zapowiedzi, cedujemy obowiązki: Od dziś ty masz myć naczynia, a ty prać . To cedowanie obowiązków jest wynikiem rozmowy, dyskusji, negocjacji, wyjaśniania. To jest ciągły proces i to nie dzieje się tylko podczas tych spotkań, ale codziennie. Dla mnie jest to proces objaśniania świata, bo to nie jest tak, że rolą mamy jest sprzątać, gotować, prać, czyścić, podawać… Wychowanie dzieci to jest część czegoś większego. Mówię moim dzieciom: Owszem, ja to robiłam przez jakiś czas, bo jeszcze nie umiałeś, bo się uczyłeś, bo się doskonaliłeś. Ale w życiu to nie wygląda tak, że ty będziesz miał 28 lat, a ja ci będę robić dalej śniadanie. To nie jest moim zadaniem. Proces wyjaśniania świata to jest takie never ending story , szczególnie jeśli chcemy wprowadzać coś nowego. Jakiś czas temu miałam taką rozmowę z synami: Słuchajcie, zorientowałam się, że robię pranie jakieś 3-4 razy w tygodniu, rozdzielam te majty od tych gaci, wrzucam, włączam, wieszam, ściągam. A ile wy macie lat? A co już potraficie robić? Na co oni zaczęli się przechwalać, co tam potrafią…. No właśnie! A czy wy robicie moje pranie? No nie. No właśnie… No i wyszło na to, że chłopaki też to zaczną robić. Oczywiście to trwa długie miesiące, żeby się nauczyli. Ale uczą się na swoich własnych błędach, bo na przykład jak robią pranie, a nie wywleką tych majt z gaci i później wyciągają wszystko mokre, to sami utyskują, że trudno to porozdzielać i porozwieszać. Czasami mnie to samą irytuje…

No właśnie, sami też musimy umieć odpuścić, przyjąć, że kiedy dzieci zaczynają wykonywać pewne prace, nie będzie to zrobione perfekcyjnie i „po naszemu”...

Tak, ale ja akurat nigdy nie miałam z tym problemu. Od dawna akceptowałam i akceptuję to w każdej dziedzinie – jeśli chcę, żeby ktoś mi pomagał, to on ma to prawo robić to po swojemu. Czasami jestem dyscyplinowana przez mojego męża, żebym się nie wtrącała, gdy on coś robi, bo wtedy robi tak, jak chce. No i faktycznie odpuszczam. Bo albo chcesz mieć czas, albo chcesz mieć kontrolę. Jeżeli chcesz wszystko kontrolować, to nie masz czasu, ponieważ kontrolujesz.

Planuje się po to, żeby realizować to, co dla danej osoby jest ważne. Planowanie nie jest celem. Nie jest działaniem samym w sobie. Planowanie jest środkiem do osiągnięcia celu, na którym nam zależy.

To są trudne rzeczy do uświadomienia. Warto zadać sobie pytanie: na czym mi tak naprawdę zależy? Jaką rolę odgrywam w mojej rodzinie? Jaką potrzebę zaspokajam? Ponieważ wszystko, co robimy, zaspokaja jakieś potrzeby. Pytanie, czy to, że kontroluję, w jaki sposób moje dzieci mają prać, jest wynikiem tego, że naprawdę zależy mi na tym, żeby ich spodnie były złożone w określony sposób, czy raczej daje mi satysfakcję to, że ja jestem do czegoś potrzebna? Bardzo często jest to ta druga sytuacja... Kobiety nie chcą być pozbawione swojego poczucia bycia istotną, a upatrują go właśnie w tym kontrolowaniu, dyrygowaniu w rodzinie.

Warto odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego to odsuwam na później. Bo przyczyny mogą być różne. W zależności od tego, co jest tą przyczyną, można się za to odpowiednio zabrać.

Ja swoje poczucie istotności w rodzinie zaspokajam w kontekście takiego „objaśniania świata”. Często jestem pytana: No dobra, Ola, to jak ty dzieciom nie gotujesz, nie pierzesz, nie odrabiasz z nimi lekcji, to co ty w ogóle z tymi dziećmi robisz? Jak ty te dzieci wychowujesz? Ja nie postrzegam bycia z dziećmi jako robienia czegoś za nie. Swoją rolę postrzegam w procesie tłumaczenia im świata. To jest dla mnie ważne. Nie będę za chłopców odrabiać lekcji, ale chętnie porozmawiam z nimi, po co są lekcje, po co mają się uczyć…

Uważam, że właśnie w tym procesie objaśniania świata rodzic jest niezastąpiony. Inne rzeczy może robić ktoś inny, ale w rozmowie z dziećmi nikt nas nie zastąpi.

My też stosujemy podobny sposób w rozdzielaniu obowiązków. Siadamy do stołu i rozmawiamy. Kiedyś wypisaliśmy wszystkie czynności, które muszą się zadziać, aby nasz dom funkcjonował. I dla mnie to też było odkrywcze, bo na przykład wpisaliśmy tam karmienie niemowlaka. Czyli to, co robię ja! I skoro mam takie nowe zadanie, w którym nikt mnie nie zastąpi, to teraz podzielmy się większą liczbą innych obowiązków...

Właśnie, są takie rzeczy, które możemy robić tylko my, a są takie zadania, w których możemy szukać pomocy albo zastępstwa. Dla mnie to jest wiedza życiowa, która się po prostu później przyda. Ponieważ kiedy idziemy do pracy, to właśnie to, w czym jesteś niezastąpiony, jest obszarem, za który jesteś najlepiej wynagradzany. I to jest znowu uczenie się ważności, ponieważ z tego trochę wynika, co jest ważniejsze, a co mniej istotne. Gdy karmisz niemowlę, to jest to kluczowo ważne zadanie, bo nikt cię w nim nie zastąpi, jeśli karmisz piersią. Ale w innych zadaniach, które jest w stanie zrobić dziesięć innych osób, ktoś cię może zastąpić – i to automatycznie staje się mniej ważne dla ciebie.

A jak w ogóle planować przy dzieciach? Czy planowanie przy dzieciach jest możliwe? Gdy mamy niestabilność, wiele nieprzewidywalnych okoliczności… Czy w ogóle jest sens planować?

Jest sens planować. Ludzie w ogóle źle podchodzą do planowania. Mianowicie myślą, że planowanie jest udane tylko wtedy, gdy wszystko to, co sobie zapiszę, potem zrealizuję. A jeśli mi nie wyjdzie lub coś stanie na przeszkodzie, to dochodzę do wniosku, że nie ma sensu planować... Nieprawda! Dobre planowanie musi zakładać, że wszystko, co sobie założyłaś, może się nie udać. Branie pod uwagę, że cały twój rozkład dnia trzeba będzie zreorganizować, jest częścią planowania. Często ludzie sobie myślą, że planować to mogą tylko ci, którzy mają totalnie stabilną sytuację i nic nieprzewidzianego im nie wypadanie. Ale każdemu z nas w każdej chwili może wypaść coś nieprzewidzianego. I to jest właśnie część planowania – żeby się nad tym zastanowić.

Dlatego mówię mamom: nie planujcie za swoje rodziny, planujcie z rodzinami.

© Piman Khrutmuang

Natomiast w realiach życia z dziećmi nazywam to planowaniem warunkowym. Czyli jeśli będzie A, to zrobię B, zaś jeśli nie będzie A, to zrobię coś innego. Na przykład planuję, że zrobię 3 czynności, gdy moje dziecko będzie się bawiło, a jeśli nie będzie się spokojnie bawiło, to odpuszczam i zajmuję się dzieckiem. Chodzi o to, żeby dać samej sobie przyzwolenie. Różnica jest taka, że gdy zaplanujesz sobie, że na pewno coś zrobisz (z pominięciem warunkowości), to w końcu może się okazać, że siedzisz z tym dzieckiem zła, sfrustrowana i wkurzona, a na końcu nie masz, ani jednego, ani drugiego – ani relacji, ani realizacji. A jeśli myślisz warunkowo, to po prostu wydarzył ci się jeden z dwóch wariantów i jest ok.

Planuję, a jednocześnie mam wciąż zadania, które stale odsuwam na później… Masz jakiś sposób na zabranie się za takie rzeczy i realizowanie tych zadań?

Warto odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego to odsuwam na później. Bo przyczyny mogą być różne. W zależności od tego, co jest tą przyczyną, można się za to odpowiednio zabrać. Można odsuwać zadania, które są nudne i żmudne. Ja odsuwam na przykład wszystko, co mnie nudzi – umowy, rachunki – na absolutnie ostatni moment, kiedy muszę. I nie mam z tego powodu wyrzutów, po prostu robię to w ostatniej chwili, pilnuję tylko, żeby nie przekraczać deadlinów. Ale można odkładać na później, bo nie wiemy, jak się za coś zabrać, albo ponieważ się boimy lub chcemy, żeby było perfekcyjnie... Więc dopóki się nie dowiesz, co jest tą przyczyną, będziesz to odkładać. I zachęcam też do pomyślenia o tym w ten sposób, że może wcale nie musisz tego robić… Kobiety często przepisują zadanie z listy na listę. Z tygodnia na tydzień. Jeśli przepisujesz je tyle razy, to najwyraźniej nie jest to ważne zadanie. Chyba że ma deadline za trzy miesiące... Ale wtedy bardzo prawdopodobne jest, że przepisujesz nie zadanie, a projekt. Więc zamiast przesuwać go z tygodnia na tydzień lepiej rozpisać go na drobne zadania i rozplanować. Często odkładamy na później, bo czujemy opór, jakąś niechęć. Jednym ze sposobów na poradzenie sobie z odkładaniem jest zastanowienie się, jak można rozłożyć je na czynniki pierwsze w taki sposób, żeby tego oporu nie czuć. I to jest bardzo proste do zrobienia. Dzielimy zadanie na pół i zastanawiamy się: chcę to robić czy nie? Jeśli nie, to dzielimy jeszcze na pół, a potem jeszcze, aż dochodzimy do takiego momentu, że w zasadzie wstydzimy się powiedzieć komuś, że mamy takie zadanie. Na przykład: chcę zacząć chodzić na siłownię. Przepisuję to zadanie z miesiąca na miesiąc. Więc rozbijmy je na mniejsze zadania. Dochodzimy do absurdalnych pomysłów, że tym mikropierwszym zadaniem będzie: pójdę do szafy i wyciągnę torbę na siłownię. Jak o tym uczę, ludzie mówią mi: Co? Ja mam to zapisać? Więc odpowiadam: A czujesz opór przed zrobieniem tego? Nie? To idź i wyciągnij torbę. I ok, zadanie zrobione. Kolejne? Wpakuj coś do niej, postaw przy drzwiach. Ale ludzie mówią: To jest głupie – zapisywanie takich zadań, rozbijanie na tak małe kroki. Więc odpowiadam: Owszem, jest głupie, ale przynajmniej to robisz . To jest pokonywanie swojego oporu krok po kroku.

Podsumujmy: warto rozbrajać projekty – dzielić je na tak małe zadania, żebyś się aż wstydziła komuś o tym powiedzieć.

Jakie jest twoje doświadczenie z uczeniem planowania dzieci?

Przede wszystkim uważam, że powinno się zacząć od uczenia siebie samego. Jeśli my mamy z tym problem, to dzieci też będą miały. Dzieci się tego nigdzie nie nauczą, bo w szkole nie ma takich zajęć. A od nas przejmą wszystkie złe i dobre nawyki. Od początku warto uczyć, że planowanie jest normalne, że można robić harmonogramy, spotkania rodzinne, narady. Na początku wy to robicie, a dzieci siedzą i nic nie rozumieją. Później mają dwa lata i – na przykład – zaznaczają kropki na tym planie, a potem, jak mają cztery lata, mogą rysować serduszko, że chcą robić jakąś czynność. I w ten sposób się uczą. Kiedy później dojdą do tego momentu, że idą do szkoły i rodzic pomyśli: Hmm, można je zacząć uczyć planowania , to takie dziecko już tego nie potrzebuje, bo wyrosło w atmosferze, w której jest dla niego oczywiste, że się coś zapisuje w kalendarzu, planuje, dzieli obowiązkami.

Więc jak uczyć planować? Włączać w to planowanie od początku, myśleć kategoriami odpowiedzialności: że każdy z nas ma jakieś zadania do wykonania. Są takie momenty przełomowe u dzieci, na przykład czwarta klasa, gdy dzieci mają więcej zadań i coś do przygotowania na przyszłość, nie z dziś na jutro, ale z dziś na za tydzień. I jeśli uczniowie funkcjonują w jakimś harmonogramie domowym, to przełożą to bardzo łatwo na planowanie swojej nauki. To jest dla nich normalne, że trzeba ileś czasu na coś poświęcić i zaplanować to w czasie.

Więc moja odpowiedź jest taka, żeby jak najbardziej włączać. Dlatego mówię mamom: nie planujcie za swoje rodziny, planujcie z rodzinami.

A czy to nie jest tak, że jak planujemy, to nie mamy czasu na spontaniczność? To jest mit czy prawda?

Mit. Jest dokładnie na odwrót. Są kobiety, które nie planują, bo myślą, że to jest bez sensu i że one nie będą miały tak zaplanowanego wszystkiego. Więc ja je pytam: To kiedy ostatnio spontanicznie poszłaś na spacer, czytałaś książkę, miałaś chwilę relaksu? I najczęściej odpowiadają, że nie mają czasu, ponieważ reprezentują podejście „jak będą miała chwilę czasu, to to zrobię”. A więc ja wolę sobie wpisać to w plan dnia i przynajmniej to zrealizować. Wolę niespontanicznie czytać książkę niż spontanicznie jej nie czytać.

Mam zaplanowane pewne rzeczy w ciągu dnia, a później mam pusto – czas na spontaniczne sytuacje. Produktywność nie polega na tym, żeby zrobić jak najwięcej. Polega na tym, żeby robić to, na czym ci zależy. Jestem zwolenniczką planowania, ale nie znaczy to, że mam każdy dzień zaplanowany i planuję wszystko. Na weekend mam między innymi zaplanowany czas wolny z rodziną. Co my wtedy zrobimy? To się dopiero okaże!

Udostępnij artykuł:
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze

KREDA SKLEP

Newsletter #kredateam

Zapisz się na nasz newsletter i odbierz prezent: pełne wydanie Kreda „Neurodydaktyka” w wersji PDF

Wpisz poniżej swoje dane, a my wyślemy prezent na Twoją skrzynkę e-mail.

Podanie powyższych informacji jest równoznaczne z zapisem na newsletter Kredy. Możesz wypisać się w dowolnym momencie.

Jeżeli po raz pierwszy rejestrujesz się w naszym systemie, potwierdź Twój adres e-mail. W tym celu kliknij potwierdzenie w wiadomości e-mail, którą do Ciebie wyślemy. W kolejnej wiadomości otrzymasz prezent. Jeżeli wiadomość nie dotarła do Twojej skrzynki, sprawdź folder spam lub inne foldery: oferty, powiadomienia, itp.