Ostatnio bardzo do mnie przemawia potrzeba odbudowywania naturalnej więzi z przyrodą, o której pisał Richard Louv, szczególnie gdy naszą codziennością są ruchliwe ulice miast. Czuję, jak bardzo jest mi to potrzebne, ale chyba jeszcze bardziej – moim dzieciom. Dlatego cieszą mnie chwile spędzone z nimi na łonie natury. Widzę, jak swobodnie w nią wnikają, jak się nią bawią i jak dzięki niej odpoczywają.
Szum liści, śpiew ptaków, chropowatość kory, miękkość mchu, „inne” powietrze, powalone gałęzie zapraszające do wspinaczki – to przestrzeń nieocenionej, wielozmysłowej, dobrej stymulacji, której tak bardzo potrzebują nasze dzieci. A jeśli jeszcze dodamy do tego przygodę, która kryje się za kolejnym drzewem, albo tajemniczy ślad pozostawiony na ściółce przez zwierzę, to nieopisane szczęście wypełni dziecięce serca…
Precyzja godna badacza nie jest aż tak ważna w trakcie naszych rodzinnych wędrówek po lesie. Istotne jest dla mnie, by podchodzić do tego ćwiczenia z radością i ciekawością oraz zarażać tym dzieci.
Wchodzimy do lasu, za sobą zostawiamy odgłosy miasta. Może dobiega nas jedynie szum aut z pobliskiej autostrady, ale stopniowo i na to przestajemy zwracać uwagę. Z każdym krokiem jesteśmy bardziej w lesie, stajemy się jego częścią. Przekonują mnie o tym rozliczne owady, które od razu mnie oblegają, zupełnie jakbym była ich schronieniem. No dobrze, niech sobie na mnie będą, tylko niech mnie nie gryzą! Kochane Szkraby zaczynają eksplorować okolicę. Aha, tu listek, tu patyk, a tam gałąź…
– O! Jaka wielka! Mamo, mamo, mogę ją wziąć do domu?
– Oczywiście, synku!
Ale wiem, że jej raczej nie weźmie, bo w lesie znajdzie jeszcze więcej skarbów, których nie sposób zabrać ze sobą i, co ważne, sam się o tym przekona. Temat patyków i gałęzi mocno pracuje w moim Najstarszym. Gdy idziemy do parku, to zazwyczaj wracamy z niemałą kolekcją. Ale tu na szczęście jest las i dziecięce zmysły za chwilę przestaną się skupiać na gałęzi, bo oczom ukaże się wędrujący ścieżką żuczek leśny. Co wtedy robią moje dzieci? Rzucają gałąź, a szukają małego patyczka, którym będą próbowały delikatnie dotykać „robaczka”. Zgadzam się na to, dopóki jest to robione z wyczuciem. Taka okazja to przecież naturalna lekcja biologii oraz świetny sposób na trening koncentracji (uwagi i wzroku) oraz małej motoryki. Dobrze pozwolić na to dzieciom.
– Mamo, mamo, a to nie jest żuczek wiosenny? – Jeżeli usłyszycie takie pytanie, to zachęcam do wspólnego przyjrzenia się żuczkowi. Ten leśny będzie miał liczne podłużne bruzdy, a wiosenny nie.