Rodzice podejmując decyzję o nauce w ramach edukacji domowej, kierują się rozmaitymi motywacjami. Jedną z nich, nie najważniejszą, ale pojawiającą się dość często, jest oczekiwanie lepszych wyników w nauce dziecka. Każdy zadaje sobie pytania, jak zorganizować nauczanie w domu, jak zaplanować dzień, jak wybrać podręczniki, jaki ma być rytm dnia, jak sprawdzać efekty.
W obszarze powyższych dylematów większość z nas ma podobny bagaż doświadczeń – jest to model szkoły, przez którą sami przeszliśmy. Naturalne staje się zatem odwołanie właśnie do niego, a więc zabieramy się do zorganizowania lekcji, zastanawiamy się nad liczbą godzin poświęconych każdemu przedmiotowi, wybieramy podręczniki, dobieramy miejsce, w którym będziemy prowadzili zajęcia, dzielimy się z małżonkiem i starszym rodzeństwem obowiązkami, ustalamy, kto zajmie się jakim przedmiotem. Od znajomych nauczycieli organizujemy testy i sprawdziany, jednym słowem – zbroimy się.
Zaczynamy pracę, wytrwale przeprowadzamy zajęcia, tłumaczymy, wypełniamy ćwiczenia, zadajemy prace domowe (sic!), sprawdzamy poziom osiągniętej wiedzy. Wspaniale. Czy aby przypadkiem z wielkim trudem nie powieliliśmy tego, przed czym chcieliśmy nasze dziecko uchronić? Czy nie organizujemy szkoły w domu, a ze starszego rodzeństwa i rodziców nie czynimy nauczycieli? Czy nasza pociecha o tym marzy, aby mieć mamę-nauczycielkę, tatę-nauczyciela? Czy nie lepiej, taniej i spokojniej byłoby znaleźć po prostu szkołę lepszą od poprzedniej? Ten sposób organizowania nauki w domu jest niesamowicie pracochłonny dla pozostałych członków rodziny, a sam model jest cały czas nastawiony na obsługiwanie, a nie usamodzielnianie naszego ucznia.