Questy, bo o nich mowa, sprawdziły się nawet w trakcie spędzania czasu w towarzystwie prawie nastoletnich dzieci (myślę, że samym nastolatkom także się spodobają), które bywają kapryśne i wymagające, nie zawsze ochoczo współpracują z rodzicami i młodszym rodzeństwem, mają już przecież „swoje sprawy” (co z drugiej strony jest rzeczą naturalną, rozwojową)… Aby utrafić w gusta wszystkich członków rodziny, same spacery, podziwianie piękna przyrody, wędrówki dla sportu i pogawędek mogą okazać się niewystarczające… Z kolei zabawy na napotkanych placach zabaw, rzucanie kamyków do kałuży, obserwacje wiewiórek itp. są zarezerwowane raczej dla młodszych dzieciaków. Przy „starszyźnie” musi się po prostu dziać coś jeszcze...
Na Questy – Wyprawy Odkrywców – trafiliśmy zupełnym przypadkiem, spędzając wolny czas w okolicach Beskidu Wyspowego. Aura nas wówczas nie rozpieszczała. Czasem słońce, czasem deszcz. Potem deszcz, deszcz i znowu deszcz. Oczywiście można, a nawet wypada grać wówczas w planszówki, „puzzlować”, czytać, opracowywać inne domowe rozgrywki. Jednak my, kierując się zasadą, że podobno nie ma złej pogody na spacer, postanowiliśmy mimo wszystko pozwiedzać okolicę i nacieszyć się świeżym powietrzem (w końcu byliśmy na wsi). Potrzeba chwili oraz zupełny traf sprawiły, że mąż w zakamarkach Internetu natknął się na mapy Questów dla rejonu, w którym przebywaliśmy. Po krótkim zapoznaniu się z tematem (tu odsyłam na stronę www.questy.org.pl) wydrukowaliśmy sobie mapki, wierszowane ulotki, wskoczyliśmy w stroje przeciwdeszczowe i ruszyliśmy w trasę.
Gra plenerowa, którą sobie zafundowaliśmy, nieoczekiwanie bardzo nas wciągnęła. Każdy znalazł coś dla siebie. Najstarsza córka koncentrowała się na wskazówkach przybliżających nas do odnalezienia skarbu, rozwiązywała zagadki i z naszą pomocą krok po kroku łączyła kolejne elementy układanki. Młodszemu podobało się po prostu uzupełnianie swojej broszurki. Wsłuchiwał się również w historie i sekrety związane z odkrywanym miejscem. Najmłodsze dziecię chłonęło wszystko dookoła (jakby intuicyjnie wyczuwając atmosferę fajnej przygody): począwszy od kałuż, błota, czerwonych szyszek, ślimaków, a skończywszy na napotkanych większych zwierzakach, takich jak konie, koty. Chłopcy nie pogardzili również widokiem „strasznego domu” czy koparek – okazale prezentujących się na tle lasu.
Nauka stanowi po prostu efekt uboczny tej plenerowej rozrywki. Gdy dodamy, że wszystko dzieje się w ruchu i na świeżym powietrzu, to zbierzemy już prawdopodobnie dość argumentów, które skuszą niejedną rodzinę czy grono przyjaciół.